Wieluń - forum, informacje, ogłoszenia

Historia / Turystyka - Ku czci majora

Jaro - 2007-11-30, 23:30
Temat postu: Ku czci majora
Cytat:
Major Józef Bolesław Grabiński był bohaterem sesji naukowej, która odbyła się w Muzeum Ziemi Wieluńskiej. Na spotkanie specjalnie z Warszawy przyjechała krewna zasłużonego Wielunianina - Hanna Grabińska.


Na odczycie spotkali się historycy, pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi oraz wieluńscy samorządowcy. Wszystko po to, aby przypomnieć postać zasłużonego Wielunianina.

Dzieje rodu Grabińskich przedstawił prof. Tadeusz Olejnik - prezes Wieluńskiego Towarzystwa Naukowego. W wystąpieniu wspomniał, że kilka dni temu minęła setna rocznica urodzin bohatera spotkania.


W przerwie sesji wykładowcy, samorządowcy i zaproszeni goście złożyli kwiaty pod tablicą upamiętniającą postać wieluńskiego bohatera przy kościele św. Józefa.

Źródło: RZW

Ferbik - 2007-11-30, 23:34

Z drugiego zdjęcia widać, że spotkanie było mało ciekawe, ponieważ pan w drugim rzędzie przyciął komara ;)
yampress - 2007-12-01, 16:28

komara cięcie też zajęcie :P
Grzegorz Nowak (W) - 2007-12-01, 17:40

a tak konkretniej Panowie i Panie - ktoś był, wysłuchał, może streścić??
pozdR!

cogito - 2007-12-03, 17:42

A tak przy okazji, czy ktoś mógłby przybliżyć mi postać majora Grabińskiego ?
Grzegorz Nowak (W) - 2007-12-03, 18:22

IPN napisał/a:

Józef Bolesław Grabiński – ur. 6 XI 1907 r. w Wieluniu, zm. 1942 r. w Łodzi, syn Stanisława i Jadwigi z Parnowskich, wychowanek Gimnazjum Męskiego im. Tadeusza Kościuszki. Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Od 1932 do 1939 r. pełnił służbę w 27. Pułku Piechoty w Częstochowie, w 1939 r. był w stopniu kapitana na stanowisku adiutanta dowódcy pułku. Wraz ze swym pułkiem walczył w wojnie obronnej 1939 r. w składzie 7 DP, następnie od października był pod pseudonimem „Pomian” w Oddziale Wydzielonym Wojska Polskiego majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, w którym jako dowódca piechoty pozostawał do 13 III 1940 r. Na rozkaz Komendanta Okręgu Łódzkiego ZWZ, ppłk. dypl. Leopolda Okulickiego przeszedł wraz z grupą oficerów i podoficerów do służby konspiracyjnej w Łodzi. Wkrótce został komendantem miasta, a następnie w randze majora szefem Inspektoratu Łódzkiego ZWZ-AK „Barka”. Używał pseudonimów „Filip” i „Józef Święcicki”. Scalał organizacje o charakterze wojskowym w ZWZ-AK, rozbudował sieć Związku Odwetu. Został aresztowany przez gestapo w Łodzi 17 VII 1942 r., poddany torturom popełnił samobójstwo. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Jego imieniem nazwano jedną z wieluńskich ulic. W Muzeum Ziemi Wieluńskiej znajduje się tablica pamiątkowa ku jego czci, wykonana przez artystę plastyka Wiesława Śniadeckiego. Tablica pamiątkowa znajduje się także na kościele pw. św. Józefa.

cogito - 2007-12-03, 20:24

Dziękuję za tę informację. Dodam, że "Pomian" to herb rodu Grabińskich.
Ród to stary, posiadający bogatą tradycję i historię.
Przy wejściu na wieluński cmentarz, pierwszy po prawej stronie, to grobowiec rodziny Grabińskich. To jedna z gałązek tego rodu. Nieco dalej, przy głównej aleii, po prawej stronie są groby Parnowskich, a na lewo groby Grabińskich. Na jednym umieszczono tablicę pamiątkową Mieczysława Grabińskiego. To ojciec, przybyłej na sesję, Hanny Grabińskiej. Przedwojenny Konsul Dyplomatyczny, więzień obozu Dachau. Swoje przeżycia z okresu tuż przez wybuchem II wojny światowej i pobytu w obozie opisał w książce "Wspomnienia z Dachau". Nie wiem, czy książką ta jest dzisiaj dostępna.
Ale ród Grabińskich to głównie sami wojskowi. Leszek Siemion w książce " Iłża pamiętna klęską" opisał losy innego członka tego rodu - majora Romana Grabińskiego, który poległ pod Cełmem Lubelskim w wojnie obronnej, we wrześniu 1939 roku.
Kiedyś - było to dawno i dokładnie nie pamietam kiedy - w Przekroju" ukazał się artukuł o bracie Romana, Stanisławie Grabińskim. Również był wyższym oficerem, walczył we wrześniu 1939 roku i trafił do niewoli. Wsławił się zorganizowaniem ucieczki z obozu, co opisała gazeta. Przeżył, jednak po wojnie nie mógł - z przyczyn oczywistych - wrócić do kraju.
Wracając do Józefa Grabińskiego, to Jego aresztowanie było wynikiem zdrady. Gdy szedł na ostatnie spotkanie, rodzina przeczuwała, że coś się stanie i odradzała Mu, aby nie szedł. On jednak uważał to za swój honor i obowiązek. Później okazało się, że była to zasadzka.

Powyższe dodałem na podstawie przekazu rodzinnego. Tak się składa, że należę do rodziny.

Jermar - 2008-02-23, 21:26

Cogito napisał:

Cytat:
Swoje przeżycia z okresu tuż przez wybuchem II wojny światowej i pobytu w obozie opisał w książce "Wspomnienia z Dachau". Nie wiem, czy książką ta jest dzisiaj dostępna


Z obszernymi fragmentami książki Mieczysława Grabińskiego "Wspomnienia z Dachau" możemy zapoznać się na stronie Polonik Monachijski

http://www.polonikmonachijski.de/112102/index.html


Mieczysław Grabiński jest również autorem wspomnień zawartych w książce pt. "Wieluń na przełomie wieków".

Poniżej rozdział VI z w/w książki




Cytat:
Mieczysław Grabiński

Uroda miasta

„Aby drogę mierzyć przyszłą,
Trzeba wiedzieć, skąd się wyszło”…

Wieluń założony przez Kazimierza Odonicza w XIII wieku, opasany był wraz z zamkiem murami przez Kazimierza Wielkiego ok. 1350 r. Miasto zniszczone przez najazdy śląskie, wojny szwedzkie, spalone w 1858r. i ostatnio zburzone w 1939 r. , położone w kotlinie , na dziale wód Prosny i Warty , na skrzyżowaniu licznych dróg wytyczony traktem ze Śląska na Ruś Czerwoną. Wtulone między dwa pagórki tonęło zawsze w zieleni łąk, sadów i ogrodów. Robiło też wrażenie bardzo symetrycznie zbudowanego, zamkniętego z dwóch stron tymi pagórkami, jak gdyby chroniącymi mieszkańców od burz i klęsk żywiołowych. Wysokie wieże kościołów z dużymi zegarami i niektóre większe budowle z zamkiem na czele wynurzały się z labiryntu zabudowań i urzekały patrzącego malowniczością położenia, patyną starości i tajemniczości.
Zjeżdżając do miasta z pagórka szosą Sieradzką, obramowaną starymi topolami, i mijając drogę wiodącą do przedmieścia Bugaj i wioski Dąbrowa, jechało się ulicą Kaliską do tzw. Nowego Rynku, dużego zabudowanego czworoboku, aby jedną z ulic prostopadłych dotrzeć do drugiego czworoboku, zwanego Starym Rynkiem. Z kolei stąd jedną z ulic prostopadłych jechało się około zamku – ratusza oraz tu i ówdzie pozostałych resztek murów obronnych na ulicę zwaną Krakowskie Przedmieście, aby zygzakiem wydostać się z miasta na szosę Częstochowską, znów na dużej przestrzeni wysadzaną starymi drzewami. Piękny był również wjazd do miasta od strony Osjakowa i pobliskiej wioski Niedzielsko.
Strona cywilizacyjna pozostawiała wiele do życzenia, ale za czasów burmistrza z nominacji: Ostrzyckiego, a potem Zygusia - fundatora zegara na wieży kościoła farnego, widocznego w promieniu wielu kilometrów – przystąpiono na przełomie wieków do porządkowania miasta. Polegało to przede wszystkim na wybrukowaniu ( kocimi łbami) obu rynków , ułożeniu chodników – trotuarów wokół czworoboków, posadzeniu wielu pięknych, starożytnych drzew akacjowych, zasypaniu dzikiego stawu obok magistratu i przedłużeniu w ten sposób parku.
Stary Rynek robił potem wrażenie salonu miasta, zwłaszcza gdy z czasem cuchnące rynsztoki i ścieki musiały być raz na tydzień wybielane wapnem. Był on terenem przechadzek mieszkańców, zwłaszcza w niedzielę i święta, po nabożeństwie w pobliskim kościele farnym.
Grupki mieszczan ze swymi notablami, z najstarszymi w tych czasach panem Zygusiem na czele, przechadzały się majestatycznie, gwarząc o małych sprawach dnia bieżącego.
W jednym z rogów Rynku takież grupy, złożone z miejscowych Żydów ubranych w długie czarne chałaty i jarmułki, rozmawiały w niezrozumiałym dla otoczenia języku na tematy im tylko znane. Starsze pokolenie Żydów posługiwało się językiem polskim, bo dla spraw zawodowo – kupieckich musiało być w kontakcie z mieszczanami , a zwłaszcza z ludnością wiejską.
Mankamentem miasta było oddalenie od rzeki (do Warty - 10 km). Jedynym miejscem kąpieli były dwa sztuczne stawy w śródmieściu oraz wąska, miejscami głęboka struga , przecinająca w dwóch punktach szosę Sieradzką.
Dodatkowym miejscem kąpieli młodzieży były tzw. glinianki położone obok drogi wiodącej „ pod szubienice”, w którym to miejscu zażywało kąpieli również bydło i konie. Pełnymi uroku były tez podmiejskie łąki na błoniach , zwane „łęgami”, poprzecinane rowami wypełnionymi bieżącą , miejscami czystą wodą.
W środku miasta, obok parku, ze źródeł odpowiednio urządzonych biła czysta, zimna, smaczna kryniczna woda do picia.
Na środku obu rynków i na rogatkach miasta stały latarnie naftowe (później gazowe) dające nikłe promienie światła – jak we mgle – dla orientacji przyjezdnych. Sklepy i domy oświetlone były z reguły tylko lampami naftowymi, które „filowały”. W niektórych domach zamożniejszych mieszczan umieszczano je na środku stołu na tzw. patarafkach, zrobionych przez gospodynie z tektury o różnokolorowych bibułek.
Inny element urody miasta stanowiła jego dorodna młodzież, pełna temperamentu i zamiłowania do rozrywek i ówcześnie uprawianych sportów. Nie mając innego wyboru, młodzież ta uczęszczała nadal do rusyfikatorskich szkół powszechnych, choć wiodły ją one tylko do „terminów” i rzemiosła, a rzadko na stanowiska drobnych urzędników kancelaryjnych. Nie zawodziły jej humor fantazja i nie przejmowała się zbytnio koniecznością noszenia ubrań zakupywanych na jarmarkach, raz do roku na święta wielkanocne.
Było kilka rodzai uprawianych ówcześnie przez nią sportów.
Gra „w palanta” polegała na tym, aby lana gumowa piłka, uderzona grubym kijem, znikła z oczu grających w obłokach. Niedoścignionym mistrzem tych „fang” był młody Kazio Bednarek.
Tajemnicą nauki pływania była specyficzna metoda, polegająca na rzucaniu młodego adepta na głęboką wodę, przy czym starsi na brzegu śmiali się głośno z jego desperackich odruchów. Metoda ta dawała znakomite rezultaty, gdyż pomimo braku wody w okolicy wszyscy umieli pływać, i to nie tylko „pieskiem”, ale nawet z czasem stylem „kozackim”.
Konna jazda odbywała się zazwyczaj na polach, „pod szubienicami”, zawsze na oklep, i największym wyczynem było wskoczenie na konia w biegu przy pomocy uchwytu za grzywę.
Kwitło też łyżwiarstwo, początkowo na tzw. kopytkach – na rozległych zamarzniętych przestrzeniach błota, a potem już na prawdziwych łyżwach „ turfach” – na stawie miejskiego parku, przy dźwiękach orkiestry straży ogniowej.
Wreszcie bieg na przełaj i na dystans odbywał się zazwyczaj za karetą przybywającego do miasta biskupa, na przestrzeni ponad cztery kilometry. Zgrzany i czerwony szybkobiegacz miał potem z matką w domu następującą rozmowę: „Gdzie znowu latałeś całe popołudnie?” „Witałem biskupa !” – brzmiała odpowiedź. Matka zwykle odwracała głowę , aby nie parsknąć śmiechem i nie utracić prestiżu rodzicielskiego.
Wreszcie z uroda miasta są związani nie tylko ludzie normalni, ale i ich karykatury. Do tych ostatnich należały w tych czasach między innymi dwie kobiety. Jedna z nich była w przekonaniu ludności „ opętana przez diabła”. Snuła się brudna i nieszczęsna ulicami miasta, rozmawiała głośno ze swoim prześladowcą, złorzeczyła mu i wymyślała i trzymając się ręką za gardło, druga biła się stale po głowie. Powodowała zawsze zbiegowisko dzieci i gapiów. Nie było w tym czasie w mieście nikogo, kto by mógł stwierdzić, że była chora umysłowo i że trzeba ja umieścić w odpowiednim szpitalu; zresztą takiego zakładu nie było, a miejski szpital dla chorych nie nadawał się do tego celu.
Druga kobietą była wdowa po murarzu, obarczona mnóstwem dzieci, alkoholiczka zwana „Nepomuchą”. Była niezwykle gadatliwa, pewna siebie, kłótliwa i energiczna. Nie podarowała w słowach nikomu, a czasem umiała przygadać publicznie samemu burmistrzowi, krytykując głośno porządki w mieście rozporządzenia – ogłaszane zazwyczaj przez woźnego magistratu, zwołującego ludność na rynki przy pomocy bębna i zaczynającego swoje przemówienie od zdania: „Podajotsia do publicznej wiadomości…” że np. zginęła Wyględaczowi świnia albo że pies pana Mikuły „wścik się”.
Miał więc Wieluń swoje dziwy i uroki.
W tym to osiedlu, o łagodnym klimacie, rodziły się, żyły i umierały pokolenia wielunian. Piękność położenia, bogactwo natury, zjawiska od ludzi niezależne, sprzyjały szybszemu niż gdzie indziej budzeniu się uczuć, zwłaszcza wśród młodzieży.
Atmosfera Wielunia owych czasów utkwiła głęboko w sercach wielu jego mieszkańców, powodując nieraz nie tylko przywiązanie do miejsca urodzenia, ale i głęboko uczucie miłości za tę jego niezasłużoną biedę i upośledzenie w porównaniu do warunków i stosunków, w jakich rozwijały się inne miasta polskie.


Pozdr.

cogito - 2008-02-23, 22:34

Dziękuje za tę wiadmość. Przyznam, że dawno nie byłem Wieluniu. To Forum jest dla mnie łącznikiem z rodzinnym miastem.
Pozdrawiam.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group